poznaj świadectwa naszych podopiecznych
Michał
Mam na imię Michał . Wychowywałem się w pełnej rodzinnie ,wydawałoby się normalnej, szczęśliwej. Jednak z czasem okazało się inaczej. Patrząc na otaczających mnie ludzi, myślałem, że alkohol jest lekiem na całe zło. Oto moja historia.
Kiedy mieszkałem u rodziców, podjąłem pracę, by dokładać się do czynszu. Resztę pieniędzy przeznaczałem na swoje potrzeby, a mianowicie na ciuchy, dyskoteki i co najistotniejsze alkohol. Zawsze, kiedy wracałem z pracy, kupowałem sobie przysłowiowego czteropaka jako nagrodę za przepracowany dzień.
Naśladowałem swoich najbliższych. Oni tak mogą, to dlaczego nie ja? Coraz częściej wychodziłem na dyskotekę, spotykałem się ze znajomymi, by nie czuć się samotnym. Po pewnym czasie znalazłem lepszego kompana – alkohol. Nareszcie nie musiałam się starać ,nigdzie wychodzić. Tylko do sklepu i z powrotem.
Picie zapełniło pustkę, brak zrozumienia i akceptacji, przynajmniej tak mi się wydawało. Szukałem winy w innych a nie u siebie. Z 4 piw zrobiło się 8, potem coraz więcej. Były momenty, kiedy nie widziałem sensu życia , załamywałem się. Pomagało tylko picie. Oczywiście wpłynęło to na relacje z rodzicami. Dochodziło do kłótni , awantur. Pewnego dnia, gdy wróciłem pijany do domu, zastałem spakowane rzeczy. Powiedziano mi, że mam się wyprowadzić. Uniosłem się honorem. Co ja nie dam sobie rady? Ja Wam jeszcze pokażę!
To nic, że spałem w pustostanie na zimnym, brudnym betonie. Przecież mogłem bez żadnej kontroli pić. Alkohol siał w moim życiu ogromne spustoszenie, a ja nadal nie odnalazłem sensu życia. Byłem sam.
Po pewnym czasie poznałem kolegę, który pozwolił mi zamieszkać u siebie! Nie było to bezinteresowne. Piliśmy razem, ale to ja musiałem stawiać. Podejmowałem się byle jakiej pracy, by zarobić na alkohol. Byle pić i nie czuć bólu istnienia.
Mimo mojego upadku, Bóg czuwał nade mną i zesłał mi pomocną rękę. Była to kobieta, w której się zakochałem. Rzuciłem dla niej picie. Wspólne mieszkanie, praca, miłość, która trwała do czasu, aż znów nie sięgnąłem po alkohol. Po 3 miesiącach. Znowu czułem pretensje do całego świata. Wszyscy byli winni, tylko nie ja. Strach przed przyszłością zagłuszałem alkoholem.
Pomimo ciągłej zabawy i tłumu ludzi wokół mnie, czułem, że czegoś mi brakuje. Często zadawałam sobie pytania, po co mam żyć, jeśli nie widzę w tym sensu .
Wtedy ktoś mi powiedział – Łąkowa 4, ale co Łąkowa? Pójdź a się przekonasz. Więc poszedłem. Zobaczyłem wielu, z którymi piłem alkohol. Stali w kolejce. O co chodzi? Stanąłem w szeregu, oszołomiony. Przyszła moja kolej, dostałem zupę, kawę, coś do jedzenia. Zacząłem przychodzić codziennie, bo czułem się tam dobrze.
Poczułem większą motywację , by zmienić swoje życie.Chciałem porozmawiać z jedną z sióstr. Rozmowa trwała i trwała. Nie pamiętałem, kiedy tak długo rozmawiałem z kimś na trzeźwo. Siostra uświadomiła mi, że jeżeli ktoś poprosi szczerze o pomoc, to ją otrzyma. I tak znalazłem się w Domu św. Józefa.
W tym szczególnym miejscu, Bóg zaczął mnie zmieniać. Trzeźwe życie. Nowy JA! Nie zawsze było łatwo, przeżyłem wiele trudnych chwil, różnego rodzaju doświadczeń, cierpienia. Jednak Bóg jest zawsze ze mną, posila, wzmacnia, podnosi zgnębionych! On jest wierny do końca. Nie piję już od roku i staję się w oczach mojego syna Trzeźwym Ojcem, w końcu Kimś!!
Miłość do mojego małego bohatera chroni mnie przed każdym złem!
Uważam, że w życiu nie ma nic dla tych, którym brakuje odwagi. Czasem trzeba tylko trochę zmienić punkt widzenia, aby ujrzeć coś w nowym świetle. Obecnie pracuję i marzę o pięknym życiu w trzeźwości. Niech Dobry Bóg prowadzi.
Moje motto życiowe: Być bohaterem dla innych.
Andrzej
Mam na imię Andrzej i pochodzę z Poznania. Z wykształcenia jestem Kucharzem. Jestem uzależniony od alkoholu. Oto moja historia.
Wydawało mi się, że mam wspaniałą rodzinę. Kochająca żona, która ślubowała mi wierność, w rzeczywistości wolała kobiety. Nie domyślałem się niczego. Na początku wspólne życie dobrze nam się układało. Ku mojej radości spodziewaliśmy się dziecka. Z czasem wszystko zaczęło się psuć. Mimo, że dbałem o nią, coraz częściej się kłóciliśmy. Przestaliśmy ze sobą normalnie rozmawiać, częściej się kłóciliśmy. Żyliśmy nie ze sobą, ale obok siebie.
Po roku przyszedł kryzys, rozwiedliśmy się. Wtedy dowiedziałem się , że zostawia mnie dla innej kobiety. Nie mogłem się pozbierać, cały mój świat runął.
Zastanawiałem się, czy to moja wina, może zrobiłem coś nie tak. Nie mogłem się pozbierać, ale znalazłem pocieszyciela – alkohol. Chociaż wiedziałem, że muszę żyć dla córki, piłem na umór. Tak w ciągłym upojeniu alkoholowym minął rok. I nagle zjawiła się ona – nowa kobieta, z którą wyprowadziłem się do Zgorzelca. Niestety, zabrałem ze sobą nałóg. Mimo wielkiej miłości do drugiej żony, nie potrafiłem rzucić nałogu. Towarzyszył nam 23 lata. Podziwiam moją połowicę, że nie zostawiła mnie. Skąd brała siłę, by przy mnie trwać? Urodził nam się syn. Dodało mi to siły i postanowiłem polepszyć byt rodzinie, otwierając sklep budowlany. Zatrudniłem dwóch pracowników. Ale co z tego, jak nie potrafiłem rzucić alkoholu. Zyskiwał nade mną coraz większą władzę.
Wszystko, co nadaje sens w życiu: praca, miłość, hobby, rodzinna, odeszło na drugi plan. Myślałem, że wiem lepiej, co dla mnie dobre, a inni mnie nie rozumieją. Więc postanowiłem rozejść się z żoną, nie ona ze mną, ale ja z nią. Okazało się, że tą decyzją otworzyłem sobie furtkę na picie, bo nikt nie mógł mi mówić, co i jak mam robić. Więc postanowiłem wrócić do Poznania , ale nie miałem do kogo . Spałem na klatkach, gdzie ludzie wyganiali, obrażali, dzwonili na policję. Czasami na Dworcu PKP lub w parku.
Pewnego dnia zrozumiałem, że mam tego dosyć, tej ciągłej tułaczki , osamotnienia. Spojrzałem na swoje zmarnowane życie i zacząłem się bać, że zapiję się na śmierć. Postanowiłem pierwszy raz w życiu poprosić o pomoc. Pojechałem do Ośrodka Leczenia Uzależnień Monar w Różnowicach. Spędziłem tam osiem tygodni. I wreszcie zrozumiałem , czym jest alkoholizm . Wiem ,że zmarnowałem większą część życia , podczas którego przysporzyłem wiele bólu najbliższym. Czasu nie cofnę, ale mogę być trzeźwy i zrobić coś dobrego dla siebie i dla nich. Kiedy skończyła się moja terapia, nie miałem dokąd wrócić. Jednak Bóg mnie nie opuścił. Znalazłem fundację, która miała mieszkania treningowe na 3 miesiące.
Nie było łatwo. Uczęszczałem do psychologa, by wytrwać w trzeźwości. Trzy miesiące minęły i co dalej? Kupiłem namiot i wraz z synem, z którym mimo krzywd jakich ode mnie doznał, zamieszkaliśmy koło lotniska. A pracowaliśmy obaj w ochronie, więc mieliśmy na swoje utrzymanie. Myślałem, że już powoli stanąłem na nogi, ale życie okazało się inne, niż chciałem.
Pamiętam jak dziś. Moja druga żona zadzwoniła do mnie w Sylwestra 2020 r. , by złożyć mi noworoczne życzenia. To była nasza ostatnia rozmowa. Po 20 minutach zmarła, chorowała na raka. Znów zawalił się mój świat. Po dwóch miesiącach zmarł mój brat. Zacząłem myśleć o alkoholu, który mógł mi pomóc zapomnieć. Myślałem, że jak się napiję, to świat stanie się piękniejszy, znośniejszy. Jednak czułem się odpowiedzialny za syna. Zostaliśmy sami na świecie i w dodatku mieszkaliśmy w namiocie. Postanowiłem jak najszybciej podjąć pracę, by nie myśleć. Znowu zostałem ochroniarzem na budowie, a po pierwszej wypłacie, przeprowadziliśmy się do Hotelu Pracowniczego, by chociaż przez chwilę poczuć się jak w domu.
Wszystko układało się na szczęśliwie do kolejnej wypłaty, której nam nie wypłacono. Znowu szukałem pracy, ale jako bezdomny nie miałem szansy. Znowu się tułałem sam, bo syn wyjechał do pracy za granicę. Znowu Bóg czuwał nade mną. Usłyszałem w telewizji o Domu Nadziei im. Świętego Józefa. Postanowiłem pójść na Łąkową do Jadłodajni , by zjeść ciepły posiłek, a potem prosić siostry o Pomoc. Po rozmowie z jedną z sióstr, której opowiedziałem swoją historię, dostałem szansę na nowe życie. Zamierzam ją wykorzystać, tu, w domu pełnym zrozumienia i miłości.
Moje motto życiowe: Nie chcę pić, chcę żyć.
Agnieszka
Jestem rodowitą poznanianką. Tu poznałam moją pierwszą miłość. Miała trwać na zawsze. Chciałam znaleźć kawałek nieba na ziemi. Wierzyłam, że moje życie stanie się lepsze. Miłość przyniosła jednak rozgoryczenie i samotność.
Mieszkaliśmy razem z moimi teściami. Do czasu urodzenia syna, nie było żadnych problemów. Wszystko dobrze się układało. Miałam wspaniałą teściową. Natomiast teść dawał mi do zrozumienia, że mu przeszkadzam. Mąż zamiast mi pomóc, stawał po stronie ojca. Byłam coraz bardziej samotna. Aż nadszedł czas, gdy wraz z synem odeszłam do rodziców. Czułam ogromny żal do męża, że po jedenastu latach, nie okazał żadnej skruchy i pozwolił nam odejść. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron. Poczułam się wolna.
Nie wiedziałam, że spadłam z deszczu pod rynnę. Kolejny partner, kolejna szansa na miłość. Chciałam zaznać trochę szczęścia. Lubiliśmy popijać , było nam to potrzebne , by w ogóle egzystować , rozmawiać ze sobą. Skończyło się agresją. Mój ukochany pobił mnie. Zabrano mnie do szpitala. Okazało się, że mam złamane żebra. Smutki topiłam w alkoholu.
Mieszkałam u mamy, więc musiałam się ukrywać z tym, że piję. Znalazłam sobie kompanów do towarzystwa, w grupie łatwiej . Znowu zakochałam się. Był to chłopak, który z nami trzymał. Miły, dobry, ciepły. Zawsze dbał o mnie i moje potrzeby. Mieszkał sam, więc miałam, gdzie spać , wykąpać się Znalazłam dach nad głową i co najważniejsze, miejsce , gdzie mogłam pić. Do czasu. Trzej niby kumple pobili mnie i skopali prawie na śmierć. Uratowała mnie sąsiadka. Gdyby nie ona , dziś nie miałabym komu dać swojego świadectwa. Trafiłam do szpitala. Długo nie mogłam do siebie dojść – bezwład kończyn dolnych, trudność z utrzymywaniem pamięci. Na moje szczęście złapali wszystkich, którzy mnie pobili i zamknęli do więzienia, a ja trafiłam do DPS do Wielenia do Sióstr Franciszkanek, by znów stanąć na nogi. Odnalazłam na nowo siebie i Boga. Zrozumiałam, że jestem wartościową osobą i to , że chcę być, żyć, kochać i być kochaną. Po odbyciu 10-letniej rehabilitacji, musiałam opuścić DPS. Więc wróciłam do domu, do mamy. Jednak przeszłość nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Moje problemy nie zniknęły. Kiedy pokłóciłam się z siostrą, postanowiłam odebrać sobie życie. Wyszłam z domu, usiadłam na ławce w parku i chciałam zamarznąć, ale się nie udało.
Bóg chce bym żyła, bym wytrwała. Kiedy w ten mroźny wieczór, siedziałam na ławce, podeszli do mnie moi aniołowie – przedstawili się, powiedzieli, i że są bezdomni , opowiedzieli swoją historię. Potem przygarnęli do siebie na pustostan. Tu nikt nie chciał mnie skrzywdzić, a wręcz odwrotnie pomóc. Tak mijały godziny, dni, miesiące. Pewnego dnia w grudniu spotkał mnie syn jednej z pań, którymi się opiekowałam. Spytał co u mnie. Opowiedziałam mu swoją historię. Wstrząśnięty, postanowił mi pomóc. Zadzwonił do jednej z Sióstr Elżbietanek i opowiedział o mojej sytuacji. Siostra zgodziła się, bym przyjechała. Postawiono mi jednak warunek . Nie mogłam pić i musiałam udowodnić, że chcę pracować nad sobą.
Przyjechałam, jestem, trwam. Dokładnie pamiętam jak w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, podczas Mszy Świętej w Domu Nadziei im. Św. Józefa odnalazłam swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy chcą mi pomóc. I ja też pragnę pomagać, lubię zajmować się osobami starszymi.
Moje motto to: Nigdy nie mów nigdy.
Czesław
Miałem rodzinę, z której byłem bardzo dumny. Kochająca żona i upragniony syn, który był moim odbiciem. To to, o czym marzyłem – w końcu Rodzina! Czego chcieć więcej? Jednak w moim raju pojawił się wąż. To rodzina małżonki, która zawsze miała do mnie pretensje. Co prawda pochodziłem z ubogiej rodziny, brakowało mi wykształcenia. Mnie wystarczyło, że byłem tzw. złotą rączką. Wierzyłem w to, co najważniejsze w małżeństwie – miłość, oddanie, szczerość.
Niestety, tylko ja. Żona powoli oddalała się ode mnie. Miałem jeszcze oparcie w rodzicach. Ale i tak zaczęła otaczać mnie pustka. I wtedy poszukałem pocieszenia w alkoholu, który stał się lekiem na całe zło.
Wreszcie nadszedł moment, kiedy moja rodzina zniknęła. Nie mogłem ich znaleźć. Nadszedł kryzys. Zacząłem pić na umór. Wódka dawała ukojenie a ja nie chciałem niczego czuć. Gdy zmarli rodzice, problemy znów mnie przerosły. Przepiłem mieszkanie i wspomnienia, jakie się w nim kryły. I tak trafiłem do Poznania. Tu zaczęła się moja odyseja.
Schronieniem na rok stał się Dworzec Kolejowy. Żeby przeczekać zimne noce, przysypiałem w poczekalni. Przysypiałem a nie spałem, bo groziło to wyrzuceniem przez ochronę na ulicę. Potem było Rondo Kaponiera, latem sypiałem na łące albo w rowach, bo było cieplej. I tak minął następny rok. Wraz z szóstką znajomych, którzy stali się namiastką rodziny dla mnie, zajęliśmy baraki przy Szpitalu przy ulicy Grunwaldzkiej. Mieszkałem tam dwa lata. Potem znów zacząłem szukać „szczęścia”. Moją przystanią stał się park Mickiewicza. Tułałem się też autobusami nocnymi, gdy było zimno, tramwajami, gdy padał deszcz, jedzenia szukałem po śmietnikach.
Największym szczęściem była pomoc socjalna w postaci gotówki, bo chociaż przez chwilę czułem się jak człowiek, który może kupić sobie choćby pączka. Ciągle jednak czułem ból w sercu. Tęskniłem za żoną i synem. Nie wiedziałem jak z tym żyć. Co robić? Myślałem czy zrobiłem wszystko, by ich znaleźć. Piłem jednak dalej, stoczyłem się na dno. Chciałem zapić się na śmierć. Jednak gdzieś w głębi czułem, że muszę się z tego dna wydobyć dla syna, który, może gdzieś żyje, potrzebuje Ojca.
Kiedy trafiłem do Jadłodajni Sióstr Elżbietanek przy ulicy Łąkowej 4, otrzymałem pomoc – jedzenie, ale przede wszystkim wsparcie duchowe i socjalne. Zaniedbałem swoje zdrowie, noga nadawała się do amputacji. Zauważyła to jedna z sióstr i poprosiła mnie o rozmowę. Opowiedziałem całą swoją historię. I tak moja odyseja, pełna rozpaczy, poczucia winy wobec wielu osób, zakończyła się. Znalazłem swoją Itakę w Domu Nadziei im. Św. Józefa przy ul. Pokrzywno 2 w Poznaniu.
Wchodząc przez próg poczułem się tak jak domu, którego mi brakowało. Siostry zaopiekowały się mną, dając siłę i wiarę, że Bóg kocha wszystkich i każdy zasługuje na szczęście, jeśli o nie prosi. Teraz mogę powiedzieć, że stoję na dwóch nogach, na twardym gruncie. Już wiem, że chcę żyć. Mam nadzieję, że sobie wybaczę wszystko. Z Bogiem mogę iść jak z najlepszym przyjacielem przez Świat.
Moim mottem jest „Nie trać wiary.” Czego tobie życzę mój czytelniku. Pamiętaj, że
nie trzeba być specjalistą, aby udzielić komuś wsparcia. Wystarczy do tego świadome i otwarte serce, gotowe wysłuchać i zrozumieć drugiego człowieka. Siejmy dobro a ono z podwojoną mocą wróci do Was.
Bogusia
Droga, którą musiałam przejść, by trafić do Domu Nadziei im. Św. Józefa była krótka, lecz z ogromnymi zakrętami. Po wyjściu ze szpitala, gdzie leczyłam się na depresję, nie miałam, gdzie się podziać. Moi znajomi, przyjaciele odwrócili się ode mnie. Zostałam sama a całym moim dobytkiem było kilka walizek. Nie mogłam wrócić do wynajmowanego mieszkania. Zostałam oszukana i okradziona. Ludzie, którzy udawali moich przyjaciół, oszukali mnie.
Zaufałam bowiem nieodpowiednim osobom, które wykorzystały moją naiwność i dobre serce. Mój świat runął. Co mam robić? To pytanie kołatało się w mojej głowie. Jednak Opatrzność nade mną czuwała. By uzyskać pomoc, trzeba o nią poprosić.
I tak zrobiłam. Opowiedziałam swoją historię siostrom Elżbietankom. I tak trafiłam do Domu Nadziei prowadzonego przez siostry. W końcu mam miejsce, w którym komuś na mnie zależy. Wierzę, że tu, w tym miejscu pełnym miłości ,odnajdę swój cel w życiu i wszystko się ułoży. Przecież mam wykształcenie, jestem pracownikiem administracyjnym.
Wyjdę na prostą, bo kocham ludzi.
Jacek
Mam na imię Jacek i jestem rodowitym poznaniakiem, czyli poznańską pyrą. Z wykształcenia jestem elektrykiem, ale moją prawdziwą pasją jest sztuka gotowania. Żyłem normalnie. Żona, dwoje dzieci, praca, dom obowiązki. Wiedziałem, że muszę sprostać wszystkim problemom życiowym jako głowa rodziny.
Dwadzieścia lat pracowałem jako tramwajarz. Lubiłem swoją pracę, bo pozwalała na kontakt z ludźmi. Dom wydawał mi się azylem, w którym mogłem odpocząć. Teraz wiem, że to było tylko złudzenie. Nie zauważyłem, a może nie chciałem zauważyć, że żona ma problem alkoholowy, o którym nie mówiła. Na pozór wszystko było takie, jak powinno. Posprzątane w domu, dzieci zadbane, obiad na stole. Problem pogłębił się, kiedy nasz syn Sasza urodził się opóźniony w rozwoju. Świat, który stworzyliśmy legł w gruzach.
Moja pensja już nie wystarczała. Postanowiłem więc założyć firmę. Wierzyłem, że to rozwiąże nasze kłopoty. Eureka! Udało się. Pizzeria na samym początku przynosiła duże dochody. Starczało na wszystko i na nasze nieszczęście na alkohol, który rozładowywał stres i negatywne emocje. Pozornie powtórzył się nasz miesiąc miodowy. Lepiej dochodziliśmy do porozumienia. Wódka nas zjednoczyła. Wkrótce nasze dzieci przestały nam ufać. A my oddalaliśmy się od siebie. Nigdy nie zapomnę słów jakie skierował do mnie syn – „Żałuję, że mam takiego ojca i matkę. Jesteście pijakami. Nie mogę na was liczyć” – Zabolało, ale tylko na chwilę. A to był tylko początek staczania się na dno.
Kiedy przyszła Pandemia, w pizzerii pojawiało się coraz mniej ludzi, a co za tym idzie – mniej pieniędzy. Zaczęły się długi, problemy. Wszystko zaczęło się walić. Ale pozostał jeden przyjaciel – alkohol. Piłem od rana do wieczora, by się zatracić, by nie czuć bólu istnienia. „Bez ciebie nie ma życia” – myślałem. Czasami myślałem o ojcu alkoholiku, który popełnił samobójstwo. No cóż, nic nie pomogło. Zatapiałem całe zło, pijąc. Dzieci miały dość naszych kłótni i bijatyk, więc wyprowadziły się z domu.
Żona otrząsnęła się i poszła na terapię. Zostałem sam – zdezorientowany, wściekły. Ja mam się zajmować domem? Przecież byłem od zarabiania pieniędzy. Poczułem się jak spuszczony ze smyczy. Robiłem, co chciałem. Dzieci i żona nie marudziły. Poczułem się wolny. Kobiety, imprezy, imprezy.
Kiedy wróciła moja żona, wyrzuciła mnie z domu. Nie chciała już żyć jak ja.
Postanowiłem pójść własną drogą, przygarnęła mnie ulica. Spałem, gdzie się dało z najlepszym przyjacielem – alkoholem. Pustostany, beton, krzaki, to był mój luksus. Szukałem sobie dorywczej pracy, by zarobić na przyjemności. Nawet jako kierowca Ubera, jeździłem pod wpływem, bo co mi zależało. Jednak coś mnie gnębiło, nie chciałem skończyć jak ojciec. Modliłem się, by coś się w moim życiu zmieniło. Mimo, że sam miałem problemy, starałem się pomagać innym. Po długim ciągu alkoholowym, powiedziałem dość. Poszedłem na 8 tygodni na terapię do Charcic. I tam zrozumiałem, że każde uzależnienie czemuś służy. W końcu przestałem być naiwnym marzycielem, zrozumiałem, co spowodowało mój upadek. Popełniałem błędy ojca.
Chciałem się zmienić, ale nie miałem swojego miejsca na ziemi. Wiedziałem, że jeżeli wrócę na ulicę, to jednocześnie wrócę do nałogu. Postanowiłem się ratować i poszedłem do kolegi, ale wiedziałem, że to przystań na chwilę.
Pewnego razu przyszedłem na ul. Łąkową 4 do jadłodajni prowadzonej przez Siostry Elżbietanki, prosząc o coś do jedzenia, bo byłem głodny, ale trzeźwy.
Pamiętam jak dziś, był to 22 grudnia 2022 r. – jedna z sióstr wysłuchała mojej historii. Potem podała mi pomocną dłoń. I tak znalazłem się w Domu Nadziei im. św. Józefa. Wreszcie stanąłem na stabilnym gruncie. Moje modlitwy zostały wysłuchane.
Wkładam duży wysiłek, aby żyć inaczej, żyć piękniej na trzeźwo. Mogę wreszcie być przykładem dla innych. To moje motto życiowe.
Robert
Swoją żonę poznałem podczas służby wojskowej. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Po roku pobraliśmy się. Stworzyliśmy rodzinę. Wkrótce urodziło nam się dwoje wspaniałych dzieci. Aby zapewnić rodzinie lepszą przyszłość, postanowiłem wyjechać do pracy za granicę.
Z wykształcenia jestem pracownikiem branży budowlanej, więc nie miałem problemów z zatrudnieniem. I tak przez sześć lat wyjeżdżałem, by spłacić długi i kupić większe mieszkanie. By nie stracić kontaktu z rodziną, co 2 miesiące brałem urlop bezpłatny. Muszę jednak przyznać, że rozstanie z rodziną rekompensowałem sobie alkoholem. Zdarzyło się także, że jechałem motorem pod wpływem. Zatrzymała mnie policja, otrzymałem kuratora.
Nadal jednak ciężko pracowałem, by zapewnić bliskim godne życie. Wszystko skończyło się, gdy przyłapałem żonę na zdradzie. Wtedy alkohol stał się lekiem, zapomnieniem. Wyprowadziłem się z domu. Nie miałem pracy ani mieszkania, więc trafiłem do Ośrodka dla Bezdomnych w Toruniu. Tam pomogli mi znaleźć pracę. Mogłem też wynająć pokój. Zacząłem więcej pić, bo czułem się skrzywdzony przez los. Zapomniałem o dzieciach, które tęskniły za mną.
Alkohol stał się moim lekiem na całe zło. Wtedy też w telegazecie poznałem dziewczynę i przeprowadziłem się do Poznania. Po czasie nowa partnerka stwierdziła, że ma dość mojego picia, kłamstw, kradzieży i obwiniania wszystkich za własny los. Znów znalazłem się na ulicy. Tam spotkałem kompana do picia, u którego znalazłem dach nad głową. Mój wybawca był jak ja uzależniony od alkoholu, a stan mieszkania nie do opisania – brud, butelki. Szkoda pisać. Nabawiłem się martwicy i zakażenia palca. Amputowano mi go. To był następny pretekst do większego picia! Zapominałem wtedy o wszystkim. Po rozmowie z przyjacielem, który kupił mi buty i jedzenie, zrozumiałem, że nie chcę dalej tak żyć. Chcę stanąć na nogi. Dowiedziałem się od znajomego, że mogę uzyskać pomoc u Sióstr Elżbietanek na Łąkowej 4. I bez chwili zastanowienia pojechałem. Opowiedziałem swoją historię i tak znalazłem się w Domu Nadziei w Pokrzywnie.
Tutaj chcę pracować nad sobą i żyć w trzeźwości, bo wiem, że kto chce uzyskać pomoc, to ją otrzyma. Moim marzeniem jest odzyskanie rodziny, szczególnie dzieci, z którymi nie mam kontaktu od pięciu lat.
„Miarą twojego człowieczeństwa jest wielkość twojej troski o drugiego człowieka” Ks. Mieczysław Maliński.
Mikołaj
Mam na imię Mikołaj i jestem uzależniony od alkoholu. Mogę o sobie powiedzieć, że ciągle zaczynam od nowa.
Moja bezdomność zaczęła się w 2015 r. W tym czasie przechodziłem aż cztery terapie od uzależnienia alkoholowego. Najdłuższy okres abstynencji trwał 1,5 roku, gdy przebywałem pod opieką Domu Miłosierdzia w Koszalinie.
Zgubiła mnie pewność siebie i brak pokory. Myślałem, że jestem na tyle silny i stabilny, by wziąć życie we własne ręce. Wytrzymałem miesiąc. Zacząłem znowu pić, zapominając o zalecaniach otrzymanych w ośrodku. Nie muszę chyba dodawać, że straciłem pracę, mieszkanie, znajomych, dziewczynę. Ale przede wszystkim wiarę w siebie. Straciłem to, co odbudowywałem przez 1,5 roku.
Po raz kolejny trafiłem na ulicę z małym plecakiem. Wtedy zrozumiałem, że muszę zaakceptować swoje uzależnienie. Teraz naprawdę powinienem zmienić swoje życie na lepsze. Tak trafiłem do Sióstr Elżbietanek przy Łąkowej 4 w Poznaniu, prosząc o coś ciepłego do jedzenia i do picia. Po czasie zdecydowałem się na szczerą rozmowę z siostrą Józefą. W moich pierwszych słowach – CHCĘ ZMIENIĆ SWOJE ŻYCIE – siostry zauważyły wołanie o pomoc. Po szczerej rozmowie z siostrą Józefą, dostałem nową szansę. Znalazłem się w DOMU NADZIEI IM. ŚW. JÓZEFA w Pokrzywnie. Tu otrzymałem wsparcie duchowe i psychologiczne.
Wierzę, że w każdym uzależnionym jest potencjał. Mam 31 lat i z wykształcenia jestem inżynierem informatyki. Przede mną długa droga, ale w sercu mam wiarę, że z pomocą Bożą i ludzkim wsparciem, tym razem się uda.
Tomek ----
Kiedyś miał cudowną rodzinę i dwoje zdrowych dzieci, tworzył przykładną rodzinę która, prosperowała jak każda inna mając obowiązki jako ojciec, mąż, głowa rodziny.
Tomek jak wielu innych ojców – wyjeżdżał z domu za chlebem pracował u swojego wujka zajmując się gotowaniem, rozłąka i tęsknota, powodowała u niego smutek z braku rodzinny.
Po dłuższym rozstaniu Tomek znalazł sposób na tęsknotę a mianowicie był to alkohol. Zasypiając wypijał piwo, wódkę po to by się lepiej czuć lub nie myśleć o samotności.
Tak to wszystko trwało 7 lat pogłębiając się w uzależnieniu zapominając o wszystkim i wszystkich. Największy Kryzys w jego życiu był wtedy, kiedy żona się z Nim rozwiodła mając dość osoby pijącej która, się awanturowała, nie dawała na utrzymanie, zaniedbywała dzieci które, bardzo kochał.
Po rozstaniu trafił do więzienia w Rawiczu na pół roku, za nieodrobione godziny. Po wyjściu na wolność próbował dać sobie radę mieszkając u kolegi, podjął prace, wyjechał na pierwszy urlop nad morze, by poczuć chociaż trochę luksusu życia. Wszystko zaczęło się walić po raz kolejny, gdy zmarł Jemu ojciec w szpitalu będąc alkoholikiem.
Nie mając sensu życia pił tak mocno i tak dużo, że zdecydował sobie odebrać życie! Chciał się powiesić na 2 krawatach które, pękły jak wisiał, zapominając o tym, że ma Dzieci które potrzebują Taty.
Jak opowiada Tomek to był Czwartek! W afekcie desperacji zadzwonił po pogotowie i policje. Został zabrany do szpitala a potem na odział detoksykacyjny który trwał 16 dni. Będąc w szpitalu zdecydował się na Terapię w Ośrodku od Uzależnień w Czarnkowie, która, trwała 6 tyg.
Po wyjściu z Ośrodka miał narzędzia, które miał wykorzystać w życiu codziennym w postaci Terapii, AA, Resocjalizacji. Po terapii jego trzeźwość trwała ROK! NIE przestrzegając zaleceń pękł w postaci zapicia.
Nie pijąc nadrabiał 3x więcej alkoholu tracąc prace, mieszkanie wszystko co udało mu się zbudować. Pewien okres mieszkał u znajomego gdzie pracował dorywczo zarabijając tylko na alkohol. Znajomy kazał mu się wyprowadzić gdzie trafił na ulicę w sierpniu, znajdując pustostan na Dworcu Kolejowym w Poznaniu! Ostatni raz miał kontakt z dziećmi około 5 miesięcy temu ):
Kolega, z którym pił, zaproponował mu pójscie na zupę do Sióstr Elżbietanek przy ulicy Łakowej i zobaczył tam nadzieję w postaci zmiany na lepsze.
Po namowie kolegi zgłosił się o pomoc, poradę, wsparcie. Siostry postanowiły że Tomkowi zaufą i dadzą Jemu szansę, na którą zasługuje w postaci nowej Drogi Życiowej w Domu Nadziei.
I tak trawił do nas jako Tomek, a zarazem Śmieszek dla członków rodzinny Domu Nadziei, ponieważ mimo trudności uśmiech z twarzy mu nie schodzi!
Myśl przewodnia TOMKA: CHCE BYĆ
Dlaczego bezdomni? Bo w nich jest potencjał. Tomek z wykształcenia jest kucharzem.